Made in China
„Demokracja nie
pasuje ani do nauki, ani do rządów prawa, ale wynika z przesądów i głupoty, jej
rezultatem jest zaś wielki chaos”. Powyższe sformułowanie dobrze obrazuje
kierunek w jakim zmierzają współczesne Chiny pod władzą komunistycznej partii,
a właściwie nowego cesarza Chińskiej Republiki Ludowej Xi Jinpinga, który jest
autorem powyższych słów. Podobno by zrozumieć współczesne Chiny i panujący tam
system trzeba poznać ich dzieje i kulturę. Po przeczytaniu kilku książek i dwutygodniowej
wizycie w ChRL wciąż jestem jednak daleki od stwierdzenia, że nowoczesny komunizm,
który na dobre tam się zadomowił, jest ewolucyjnym wynikiem wielowiekowej
tradycji podporządkowania się władzy, czyniąc z niego optymalny ustrój dla 1,4
miliarda obecnie żyjących Chińczyków (a także wzór do naśladowania dla pozostałych
Ziemian). Chińskie władze (piszące na nowo historię kraju) sugerują, że przyjęcie
się systemu komunistycznego w Chinach jest zgodne z wolą narodu, że sprzyjają
temu procesowi cechy narodowe obywateli państwa środka takie jak pracowitość, dyscyplina,
uczciwość czy skromność, że wynika ono z potrzeby zapewnienia bezpieczeństwa, zachowania
stabilności rozwoju i jedności etnicznej. Ich wrogowie oponują, że rozkwit
systemu jest efektem indoktrynacji i terroru jakiemu w ciągu 80 lat od
zakończenia II wojny światowej poddano Chińczyków.
Jedni i drudzy mają po części rację, ale prawda jest też
taka, że system nie przetrwałaby próby czasu, jeśli nie szedłby z nim w parze
wzrost poziomu życia obywateli ChRL, a ten jest w ostatnich dekadach ogromny. Zagranicznego
obserwatora uderza rozwój technologiczny i infrastrukturalny przewyższający o
dekadę to, co widzimy w Europie. Nadrobiono nawet zaległości, jeśli chodzi o
kwestie środowiskowe. Minęły już czasy gdy na międzynarodowe imprezy odbywające
się w Pekinie zatrzymywano fabryki i ruch uliczny – dziś w tym ruchu dominują
samochody elektryczne, a każdy wolny skrawek ziemi w miastach jest zazieleniany.
Skala inwestycji jak i prędkość budowania jest wręcz imponująca (jest to
efektem nie tylko zaawansowanej myśli technicznej, ogromnej sprawności zarządzania
i wysiłku ludzkiego – nie istnieją tam problemy natury formalnej, ziemia w stu
procentach jest własnością Państwa, więc przesiedlenie setek tysięcy ludzi,
których domostwa kolidują z pasem autostrady, czy szybkiej kolei, terenem
zalewowym nowej zapory, albo miasteczkiem olimpijskim (jak miało to miejsce w
stolicy w 2008 roku) nie stanowi dla partii większego wyzwania.
Z takim autorytarnym, nastawionym na cel podejściem nie
trudno stawać do rywalizacji w wojnie gospodarczej z Stanami Zjednoczonymi, bo
o wojnie gospodarczej z podzieloną Europą trzeba już mówić w czasie przeszłym –
zakończyła się zwycięstwem Azjatów. Każdy aspekt funkcjonowania Państwa jest
dobrze przemyślanym i rozwijanym elementem układanki: infrastruktura, zaplecze
technologiczne, surowce, moce wytwórcze, zdyscyplinowana i efektywna siła
robocza, a przede wszystkim gruntownie wykształcone, wyspecjalizowane kadry
inżynierskie i kierownicze (nic w tym dziwnego, skoro dzieciom od najmłodszych
lat wpaja się pochwałę dla pracy i nauki - przedszkolaki nie tylko potrafią się
ubrać, ale wykonują większość prac manualnych, które sprawiłyby kłopot
zachodnim nastolatkom. Jeśli chodzi w dalsze etapy kształcenia różnice między
wschodem i zachodem jeszcze się pogłębiają – widać to dobrze na przykładzie
ilości absolwentów najlepszych amerykańskich uczelni, których ogromny odsetek to
imigranci pochodzenia azjatyckiego). Dla Chińczyków teoria to abstrakcja,
wszystko testowane jest w praktyce. Członkowie partii i zwykli obywatele, mężczyźni
i kobiety, dorośli i dzieci, wszyscy mają wyznaczone zadania i znają swoje
miejsce w szeregu. Chińczycy stali się samowystarczalni w praktycznie każdej dziedzinie
– od budownictwa przez motoryzację po hi-tech. Kto jeszcze postrzega Chiny jako producenta plastikowych
zabawek, powinien szybko zaktualizować dane. Dziś Chińczycy produkują wysoce złożone
towary dla gospodarki i klienta indywidualnego, od tych budżetowych po
luksusowe. Nie trzeba przypominać, że obecnie każdy obywatel świata posiada coś
wyprodukowanego w Chinach i są to rzeczy coraz lepszej jakości. Produkty
zalewają rynek wewnętrzny, a wszelkie nadwyżki eksportowane są w świat po
cenach nieosiągalnych dla konkurencji. Przy tym wolnorynkowym (przynajmniej
jednostronnie) przepływie towarów stawiają wciąż na sięgający czasów
starożytnych izolacjonizm, zapewniający stabilność władzy i bezpieczeństwo
wewnętrzne, umożliwiające realizację pościgu społeczno-gospodarczego za
Zachodem, w którym Chińczycy, ze swoim wodzem na czele są niezwykle skuteczni.
To jest ta jaśniejsza strona medalu, która turyście w
Chinach przesłania obraz opresyjnego systemu. Systemu, w którym partia jest
hegemonem, obywatel pracującym bez wytchnienia pokornym sługą, a technologia niezbędnym
narzędziem władzy, ułatwiającym sterowanie chińskim molochem. Narzędziem
kontroli, indoktrynacji i zaprowadzania porządków, słowem: utrzymania w ryzach społeczeństwa.
Przyglądając się życiu zwykłych obywateli ciężko oczywiście dostrzec to jarzmo
autorytarnej władzy. Propaganda i cenzura nie zakłócają normalnego
funkcjonowania społeczeństwa, choć gdy lepiej się przyjrzeć, dostrzega się ich nieznany
nam (czytaj niepamiętającym komuny Europejczykom) absurdalny poziom - przykładem
są piętrzące się w księgarniach stosy „Myśli” Xi Jinpinga, biografii Mao
Zedonga i innych tego typu dzieł, które stanowią większość asortymentu.
Internet w
Chinach jest wyspą (właściwie cały globalny Internet jest dziś zbiorem wysp,
połączonych tylko siecią transportujących informacje statków, z tą uwagą, że te
statki nie zawijają do chińskich portów). Chińczycy mają własne przeglądarki,
media społecznościowe, komunikatory. Zachodnie aplikacje (te zainstalowane w
naszych telefonach w Chinach nie działają) posiadają swoje lokalne
odpowiedniki, ściśle kontrolowane przez władze. Mamy więc dla przykładu Baidu
(Google), Weibo (Twitter), Wechat (Whatsapp), Alipay (Google Pay) i wiele
innych narzędzi internetowych służących im na co dzień – tu znów na pozór nie
widać różnicy jakościowej (choć nie ma tu mowy o jakimkolwiek szyfrowaniu prywatnych
danych, transakcji, wiadomości i tym podobnych – wszystko dostępne jest dla
oczu wielkiej, czerwonej pandy). Podobnie jest zresztą w innych dziedzinach
życia. Chińczycy mogą korzystać z większości praw obywatelskich przysługujących
mieszkańcom Europy – mają dostęp do edukacji i służby zdrowia, migrują ze wsi
do miast (półlegalnie), podróżują po świecie (w grupach i na określonych
zasadach), korzystają z dobrodziejstw nowoczesnych technologii, mogą czuć się
bezpiecznie (wg. różnych wyliczeń na każdego z 1,4 miliarda Chińczyków przypada
do 2 kamer przemysłowych) funkcjonując w stabilnym otoczeniu prawnym i
społecznym, żyją na względnie wysokim poziomie, można powiedzieć własnym życiem
– pod warunkiem, że pracują, siedzą cicho i nie wchodzą w drogę władzy, co w
dyktaturze napotyka pewne problemy. Różnica między nami, a nimi polega na tym,
że tu w demokracji władza ignoruje niezadowolenie obywateli, natomiast tam w
komunizmie miażdży je w zarodku.
Poszanowanie prawa jednostki w konflikcie z władzą jest tylko
symboliczne. Obywatel jest zdany całkowicie na jej łaskę, a ta rzadko jest
łaskawa, jeśli chodzi o podważanie panujących zasad. Procesy przebiegają
sprawnie, kary są surowe. Większość oskarżonych zostaje zdyskredytowana przed
rodziną i społeczeństwem, a formy przesłuchań sprawiają, że przyznanie się do
wszelkich zarzutów to tylko formalność. Narażenie się partii równa się śmierci
obywatelskiej, niezależnie od zajmowanej pozycji. W tym zakresie panuje równość
klasowa, której pragnął Marks. Równość ta nie obejmuje członków najwyższych
struktur partyjnych i ich czerwonych rodzin, którzy stali się nową elitą Chin,
choć i oni nie mogą spać spokojnie. Władza komunistyczna ma to do siebie, że
jest wiecznie niespokojna o swoją pozycję, nieufna i szybko sięgająca po
drastyczne narzędzia przywracania porządku, umacniania swojej pierwszorzędnej
pozycji, odnowy poprzez czystki w szeregach. Dziś możesz zdobywać uznanie
towarzyszy, rosnąć w siłę i bogacić się, jutro możesz zostać uznanym za szkodliwy
element. W tej materii przewodniczący Xi bierze przykład z swoich wielkich
poprzedników Stalina i Mao zwalczając wrogów rzeczywistych i urojonych (podczas
pierwszych lat jego rządów dwa miliony członków partii i kilkadziesiąt tysięcy
urzędników zostało oskarżonych i skazanych za korupcję, zlikwidowano też tysiące
zdrajców współpracujących z międzynarodowymi siatkami szpiegowskimi - ilu
niewinnych ucierpiało w trakcie tych działań nigdy się nie dowiemy, chociaż ich
skuteczność jest niepodważalna, potwierdzają je nawet służby amerykańskie takie
jak CIA).
Jeśli w
poprzednich dekadach istniał jeszcze w Chinach jakiś prodemokratyczny ruch
oporu, to został on zmieciony w trakcie pandemii Covid-19. Nawet Hongkong,
który po wcieleniu do Chin przez lata rządził się innymi prawami, spacyfikowano
i podporządkowano władzy w Pekinie. Igrzyska olimpijskie w 2008 roku były
poligonem dla planów objęcia społeczeństwa programem powszechnego nadzoru, lock-down
2020-2022 umożliwił jego wdrożenie na pełną skalę. Podczas pandemii
przetestowano nie tylko nowe możliwości techniczne, ale i granice ludzkiej wytrzymałości.
Zaprzęgnięto do tego cały aparat Państwa i wszelkie systemy informatyczne z ich
ogromną mocą obliczeniową, by „przekonać” do siebie opornych, by zidentyfikować
i zneutralizować punkty zapalne i wszelkie przejawy nawet jednostkowego oporu. Dziś
Chińczycy stanowią całkowicie podporządkowaną władzy nację, wyzbytą z marzeń o swobodach
politycznych, w imię których w 1989 roku podjęli walkę z systemem – wtedy
rozruchy skończyły się wymordowaniem setek studentów, na dekady niszcząc próby
liberalizacji kraju i stwarzając podstawy nowoczesnej, silniejszej dziś niż
kiedykolwiek dyktatury.
Muszę
powiedzieć, że wizyta w Chinach była dla mnie doświadczeniem formatywnym.
Miałem bowiem możliwość poczuć, a raczej tylko wyobrazić sobie, czym był w
naszym kraju system komunistyczny i dlaczego miliony Polaków postanowiły go
definitywnie odrzucić i pójść w stronę systemu, w którym żyjemy. Systemu
niedoskonałego, obfitującego w różne patologie, ignorującego coraz częściej prawo
do samostanowienia, ale puki co szanującego prawo do samoobrony. To, że w
Polsce udało się odrzucić komunizm można uzasadniać słabością ZSRR w tamtym
okresie, wiatrem zmian w Europie, naszym położeniem geopolitycznym i
historycznymi stosunkami z Rosją, brakiem przekonania ze strony władz w
Moskwie, że możliwe jest utrzymanie Polski w sowieckich ryzach, a może i innymi
czynnikami psychologicznymi i socjologicznymi. W Chinach ten proces skończył
się fiaskiem, na co wpływ również miały zapewne wspomniane czynniki kulturowe. Co
by nie mówić o Rosji, jej ośrodek władzy leży w końcu w Europie. Rosja była i
jest krajem ekspansywnym, rządzonym silną ręką, władzy zdarza się tam łamać
prawa jednostki, rozpędzać siłą zgromadzenia i stosować represje w stosunku do
niesfornych obywateli, a to wszystko w otoczeniu intensywnej propagandy. Jeśli
miałbym jednak porównać odczucia z moich dwóch wizyt w Rosji sprzed kilku lat i
odczucia z tegorocznej wizyty w Chinach, to w mojej ocenie nasz sąsiad uchodzi
za państwo iście demokratyczne. Chińskie władze osiągnęły to czego nie udało
się osiągnąć Związkowi Radzieckiemu i z czego późniejsza Rosja dawno zrezygnowała
– z próby ubezwłasnowolnienia swoich obywateli. W miastach ChRL testowany jest właśnie
program SCS wystawiający każdemu obywatelowi ocenę wiarygodności społecznej w
postaci punktów, których ilość będzie warunkowała pozycję każdej jednostki w
społeczeństwie, z szeregiem konsekwencji za tym idących). Planistyka,
konsekwencja w działaniu, wyrafinowane metody łamania wewnętrznego oporu w
wykonaniu chińskich władz, mogą być przykładem i powodem do obaw, tym bardziej,
że chińskie oczy nie są skierowane tylko do wewnątrz.
Przemyślana,
można by rzec dalekowzroczna polityka zagraniczna, w której Chińczycy stosują
tak zwaną „miękką siłę” ma im umożliwić stanie się mocarstwem nr 1, dyktującym
warunki reszcie świata. Swojej realnej siły jeszcze nie pokazali – jak mówi
wódz Xi - nie nadszedł jeszcze na to właściwy czas. Brzmi to dość sugestywnie. Niby
nie angażują się w konflikty zbrojne i nawołują do pokoju, ale utrzymują 3
milionową armię. Niby – jak twierdzą – nie ingerują w politykę wewnętrzną
innych krajów i nie zrzucają na nie swoich problemów, ale razem z wszelkimi
możliwymi towarami (wliczając w to technologie wojskowe) wysyłają w świat niebezpieczne
idee i sprzeczne sygnały, zyskując coraz więcej sojuszników. Mówi się, że
upadek ZSRR i komunizmu w Polsce w 1989 roku zmienił oblicze Europy, ale
brutalne stłumienie próby jego obalenia w Chinach w tym samym roku zmieniło oblicze
świata, choć skutki tego wydarzenia jeszcze nam się w pełni nie ukazały.
Bezwzględność aparatu państwowego, determinacja z jaką partia realizuje swoje
cele, daje im ogromną przewagę gospodarczą i militarną nad krajami
demokratycznymi. Zapewne w głowach wielu przywódców na świecie rodzi się
pytanie: czy tego rodzaju system nie byłby remedium na nasze problemy? Taki
demokratyczny komunizm, wersja 2.0 – ostatnia deska ratunku dla upadających
państw Zachodu i nadzieja dla rozwijających się krajów drugiego i trzeciego świata.
Skoro można było do niego przekonać ponad miliard Chińczyków, coś musi w tym
być? Kapitalistyczny dobrobyt w połączeniu z reżimem pozwalającym poskromić negatywne,
ludzkie skłonności. Dobrobyt w niecodziennym połączeniu z czystymi ulicami, na
których nie uświadczysz narkomanów i bezdomnych. Dyscyplina i kontrola, spokój,
ład i porządek, o którym marzą politycy i zwykli zjadacze chleba. Tak z grubsza
wyglądają Chiny - można tam odetchnąć w przekonaniu graniczącym z pewnością, że
jutro nic się nie zmieni – plany pięcioletnie, skład rządu, prawodawstwo,
obyczaje. Żadna wywrotowa siła, czy kolejne wybory, żadna nowa idea czy moda
nie postawi jutro wszystkiego na głowie, doprowadzając do chaosu i niepokoju,
jak ma to miejsce w Europie, Stanach Zjednoczonych i w wielu innych miejscach.
Patrząc jak
sprawnie zarządzane jest to Państwo bałem się i jednocześnie odczuwałem podziw.
Nowoczesny, zautomatyzowany, można powiedzieć luksusowy komunizm, który na
pierwszy rzut oka niczym nie różni się od kapitalistycznej demokracji, choć pod
tym ładnym opakowaniem jest tym samym, starym dobrym komunizmem, który depta
warunki brzegowe nieprzekraczalne dla systemu demokratycznego i dla mnie
również. Nie mogę bowiem wyobrazić sobie egzystowania w ciągłym
przeświadczeniu, że jestem tylko wyrobnikiem państwowych norm, że moje życie
nic nie znaczy, że za krytykowanie władzy czeka mnie ciemne więzienie, albo
kulka w łeb. Może i demokracja – a raczej Ci, którzy za jej fasadą się kryją –
wykańczają nas na tysiąc innych, bardziej humanitarnych sposobów, ale ich
możliwości zwalczania czy pozbywania się świadomych swoich praw obywateli są
wciąż jeszcze mocno ograniczone, a to za przyczyną panujących tu właśnie
demokratycznych instytucji. Choć kuleją one coraz bardziej, to istnieje tu
jeszcze przestrzeń do przeciwstawiania się patologizacji demokracji, przestrzeń
do przeciwstawiania się próbom wprowadzania zakamuflowanego autorytaryzmu (do
czego dążą samozwańczy wyznawcy „Nowego Porządku”) przez świadomych swoich praw
demokratów, którzy nie wpadli jeszcze w rutynę prowadzenia bezrefleksyjnej
egzystencji (jak miliony, dla których niewiedza jest błogosławieństwem, niezależnie
od tego, czy w takim stanie umysłu utrzymuje ich opresyjny system, czy własny wybór).
Komentarze
Prześlij komentarz