Człowiek roboczy
W
kogo przeistacza się człowiek w erze, w której za jego miarę służą wskaźniki
służące do opomiarowania maszyn, a on sam określany jest mianem zasobu?
Efektywność, skuteczność, wydajność. Wszystkie wspomniane wskaźniki z grubsza wyrażają
zdolność do racjonalnego gospodarowania dobrami materialnymi i niematerialnymi.
Jednym z tych dóbr stał się nasz czas. Wypełniany wciąż nowymi zadaniami jest
takim samym towarem, jak kiedyś żelazo i węgiel. Nieważne jak szybko byśmy
pracowali, stale nam go brakuje. W kapitalizmie (który opiera się na efektywnym
zarządzaniu) nie chodzi bowiem o to, aby ulżyć nam w pracy, by skrócić jej
wymiar, ale by sprawić, abyśmy wykonywali więcej i więcej w tym samym czasie
i najlepiej przy tej samej stawce (jest to tak zwane osiąganie skuteczności
operacyjnej, realizacja celów biznesowych przy minimalizacji kosztów i
maksymalizacji wykorzystania zasobów, także ludzkich). Oczywiście wszelkiego
rodzaju optymalizacje
w wielu sektorach gospodarki doszły już do poziomów prowadzących do
permanentnego przeciążania obowiązkami pracowników. Skutek rozrostu
tego przemysłu zachłanności jest taki (pominę kwestię niezadowolenia z pracy),
że nie wyrabiamy się na zakrętach, pracę wykonując w ciągłym stresie, pośpiesznie,
bez należytego zaangażowania, niedbale. Rozciągamy ją także na czas wolny, który
jest tak samo ograniczony. Automatyzacja i cyfryzacja miały skrócić naszą
dniówkę i pozbawić zatrudnienia części z nas, niestety dzieje się coś
odwrotnego (o czym pisałem ostatnio w felietonie „Do pracy rodacy”). Tak więc efektywność
pracy rośnie, by zapewnić odpowiedni zysk przedsiębiorstwom, natomiast nie
przekłada się to na nasz dobrostan. Wiadomo, koszty życia rosną szybciej niż
zarobki. W odpowiedzi na to my również przyśpieszamy, stając się niewolnikami
pracy. Jesteśmy dziś przywiązani do obowiązków mocniej, niż kiedyś chłop do ziemi (Co
z tego, że latamy samolotami na wakacje? Ile czasu i energii kosztuje nas zdobycie środków na tego rodzaju
przyjemności? Budujemy domy, ale nie mamy czasu w nich odpocząć, pomieszkać. Zmieniamy
co trzy lata samochody, by wygodniej stać w korkach. Otaczamy się przedmiotami,
które mają podnieść standard naszego życia i pozwolić nam zaoszczędzić trochę
czasu, ale nie mamy czasu z nich korzystać, gdyż zużywamy go na pracę, po to by
zdobyć kolejne, uważane za niezbędne w życiu nowoczesnego człowieka
przedmioty).
Gdyby
problem wspomnianych efektywności czy wydajności dotyczył tylko
sfery pracy i stosunków służbowych, spraw urzędowych, interesów, usług i handlu
można by to jeszcze zdzierżyć. Chcieliśmy kapitalizmu, to go mamy. Niestety wspomniane
czynniki przeniknęły głęboko do życia społecznego. Teraz czasem wolnym (choć
lepiej pasuje dziś do niego określenie czas dostępny) także staramy się
efektywnie gospodarować, oszczędzając i wydzielając go innym, nawet najbliższym. Jednocześnie stale
prowadzimy walkę z nowym technologicznym przemysłem wydobywczym, który stara
się ten czas od nas pozyskać, absorbując naszą uwagę. Ułatwia to znacznie
noszone w kieszeni łącze ze światem. Ciągle ktoś nas niepokoi, kradnąc nasz
czas. Pracodawcy, urzędnicy, handlowcy, ankieterzy, usługodawcy, media, banki,
platformy internetowe. Każdy coś nam sprzedaje: pracę, towary, marzenia,
ubezpieczenia, informacje. Bombardowani jesteśmy powiadomieniami, przypomnieniami,
reklamami, alertami bezpieczeństwa.
Surowcem stał się nie tylko czas, ale i wszystko co od
niego zależne, także relacje. Funkcjonowanie w rynkowym otoczeniu, gdzie liczy
się głównie zysk, mocno odbija się na naszej psychice i łatwo przenosić tego
typu myślenie na relacje rodzinne. Ostatecznie małżeństwo to umowa jak każda
inna, a dzieci to inwestycja długoterminowa, której doglądanie możemy zlecić
doradcom. A pozostali członkowie rodziny? To tylko konkurenci w pozyskiwaniu
ograniczonych zasobów - aż strach pomyśleć, kim w tym wyścigu są dla nas inni,
tak zwani współobywatele? Zakładam, że ludzie nie myślą i nie postępują w ten
sposób świadomie, problem w tym, że po wiekach rozkwitu myśli, idei i wolnej
woli, do głosu dochodzi coraz częściej małpi instynkt. Kultura chciwości
zagłusza naszą świadomość, szczególnie u tych, którzy mają problem z
policzeniem swoich pieniędzy. Wracając jednak do zwykłych ludzi, będących
raczej ofiarami zachłanności najbogatszych: z reguły nie szczędzą oni zasobów
swoim małżonkom i dzieciom, wspierają rodziców i rodzeństwo. Szczególną opieką
otaczają swoich potomków. Posyłają je do dobrych szkół, na lekcje tańca, pływania, jazdy
konnej, dostarczają rozrywki, obsypują prezentami, zabierają je na zagraniczne
wczasy. Pracują ponad normę, łączą przyjemne z pożytecznym, wszystko po to, aby zapewnić
im to co najlepsze, zapominając, że jedyne czego te potrzebują (poza godnymi
warunkami do życia) to nasza uwaga. Niestety po nią muszą ustawić się do nas w
kolejce, jak wszyscy inni i często są z tej kolejki wypychani, jako słaba
konkurencja dla pracodawcy, klientów czy wspomnianego cyfrowego przemysłu
wydobywczego. Dostają wszystko, niestety tylko jako rekompensatę za nasz czas,
którego dla nich nie mamy (wpędzając ich jednocześnie w to błędne koło, z którego
sami nie potrafimy wyjść – od najmłodszych lat wciskamy im do rąk telefony, albo
ustawiamy przed telewizorem, byśmy mogli w spokoju popracować, nadrobić
zaległości, lub po prostu odpocząć. Programujemy je w ten sposób, by w
przyszłości stały się takimi samymi robotami jak my).
Mamy
oczywiście świadomość szkodliwości takiego postępowania, ale świetnie potrafimy
się sami rozgrzeszać. Z pomocą przychodzi nam efektywność, której nauczono nas w
pracy. Pomaga rozdysponować ograniczony czas, jaki musimy poświęcić dzieciom,
partnerom, rodzinie, przyjaciołom i innym członkom naszych małych społeczności,
aby efektem tego było zachowanie z nimi poprawnych stosunków w chwili obecnej i
utrzymanie ich w przyszłości (taką chłodną kalkulację zysków i strat przeprowadza
dziś chyba każdy, kto bierze udział w tym wyścigu szczurów, każdy kto przyjął
warunki członkostwa w systemie, który dał mu prawo do posiadania własności
prywatnej i obietnicę wzbogacenia się, nakładając mu na plecy trudny do
udźwignięcia worek zobowiązań). Wyobrażam sobie, że niedługo po kontaktach z
bliskimi zaczniemy sobie wypełniać ankiety satysfakcji. Czy poświęciłem Ci dziś
wystarczającą ilość uwagi kochanie? Czy rozwiązałem twój problem tato? Czy po naszym
ostatnim spotkaniu twój poziom przywiązania wzrósł? A może pozostał na obecnym
poziomie braciszku?
Przedstawienie
ludzkich relacji w powyższy, przerysowany sposób może kogoś śmieszyć lub
obrażać, niemniej jednak tak po trosze wygląda rzeczywistość całych mas ludzi. Pragmatyczne,
techniczne podejście (które mogłoby się może sprawdzić wśród generacji robotów)
do kwestii stosunków międzyludzkich sprawia, że proces ich spłycenia szybko postępuje.
Ostatnio mam wrażenie, że więcej empatii ma dla mnie chat GPT, niż ludzie z
krwi i kości. Gdzie się nie obrócę tam pośpiech, alienacja i obojętność
zakrywana fałszywą życzliwością. Ktoś powie, że widzę w innych tylko własne
odbicie, ale moim zdaniem jest to raczej problem globalny. Zamykamy się na innych.
Stajemy się sobie obcy i wyrodniejemy jako ludzie. Uznaliśmy, że nie jesteśmy
już sobie potrzebni nawzajem. Dlaczego? Bo nie mamy wspólnych wrogów jak nasi
dziadowie? Bo stać na obiad w restauracji i własny samochód? Uważamy się za
mądrzejszych, a dajemy sobą manipulować na każdym kroku. Władze, media bawią
się z nami w ciuciubabkę, a my sami już nie wiemy za czym gonić, albo przed
czym uciekać. Pozamieniały się nam priorytety. Więcej czasu spędzamy z
influencerami, politykami, z gwiazdami sportu i telewizji w świecie wirtualnym,
niż z rodziną, przyjaciółmi i pozostałymi członkami społeczności w realnym
świecie, traktując ich trochę jak petentów, których wypycha się za drzwi tak
szybko jak to możliwe. Dzieci wysyłamy do korepetytorów, rodziców do domu
starców. Znajomych zbywamy tekstami w stylu „Musimy się wreszcie spotkać,
zdzwonimy się”, po czym rozchodzimy się i wracamy do kieratu bez wyrzutów sumienia – w
końcu obie strony nie liczą na to, że do spotkania w ogóle dojdzie.
Jeśli ktoś dotrwał do tego momentu mojego wywodu, licząc na prostą odpowiedź na pytanie „Jak wyrwać się z tego zaklętego kręgu?” to przyznaję, że jej nie mam. Zacząłbym jednak od uświadomienia sobie swojego położenia. Za czym właściwie gonię? Dlaczego reaguję, jak tylko słyszę „Do biegu, start!”, albo dlaczego czuję jakby mój statek utknął na mieliźnie, jeśli tego nie robię? Kto i dlaczego wywiera na mnie presję? Nie ma nic złego w tym, że przemy do przodu, ważne jednak by samemu wyznaczyć sobie cele. Jeśli tego nie zrobimy, mamy jak w banku, że zrobią to za nas inni. Ważne by robić małe kroczki, tyle że we właściwym kierunku, a nie za wszelką cenę dorównywać kroku biegającym durniom. Dalej, nie ma w tym nic złego, że efektywnie wykorzystujemy swój czas. Istotne jest, by poprawnie ustalać priorytety zadań, tak by wykonywać właściwe zadania, a nie tylko wykonywać je właściwie. Do tego potrzeba jednak rozumu i serca, słuchania, ciągłego zdobywania wiedzy, poznawania siebie, stawania się uważnym obserwatorem, wyhodowania w sobie wrażliwości. Kiedyś ułatwiały nam to zachowania społeczne, normy kulturowe, tradycja. Dzięki nim udało nam się tworzyć mniejsze, bądź większe wspólnoty. Wewnątrz nich byliśmy bezpieczni, potrafiliśmy się wspierać i traktować się podmiotowo (nawet jeśli jako grupy, klasy czy narody brutalnie się zwalczaliśmy). Dziś gdy wielkie wojny mamy już - miejmy nadzieję - za sobą, jesteśmy podzieleni bardziej niż kiedykolwiek. Tradycja, religia, filozofia i kultura nie stoją już na drodze instynktowi. Tradycje i religie obumierają (przynajmniej w naszej części świata), a kultura i filozofia budujące pomnik jednostce stają się równie samolubne jak geny opisane przez Dawkinsa, stawiające nas w opozycji do reszty osobników, nawet najbliższych sobie. Rozum stracił prym i rządzą nami wolnorynkowe zasady zamieniające wspólnoty ludzkie w zbiory osobników o przeciwnych interesach. Nie mamy przeciwnych interesów. To słowo nawet nie odnosi się do istoty ludzkiej i nie powinno się go używać w jej kontekście. Mamy wspólny cel. Wszyscy pragniemy tego samego: godnego życia, bezpieczeństwa, spełnienia. Zrozumienia, docenienia, a przede wszystkim ludzkiego traktowania.
Komentarze
Prześlij komentarz