Ze wschodu znów wieje chłodem...
Wskazując odpowiedzialnych za sytuację, mającą miejsce na granicy białoruskiej, w szeregu zaraz za władzami Białorusi oraz Rosji możemy postawić władze w Polsce. Relacje między Polską i jej wschodnimi sąsiadami nie należą do najlepszych, a wina leży częściowo po każdej ze stron. To, że Rosja i Białoruś (mówiące jednym głosem, zazwyczaj głosem Rosji) prowadzą agresywną i konfrontacyjną politykę zagraniczną, wie każdy. Rosja jest mocarstwem (przynajmniej militarnym), z kolei prezydent Białorusi takie aspiracje mocarstwowe ma, dodatkowo w tej konkretnej sytuacji, z którą mamy do czynienia, uznał, że może ubić z Angelą Merkel analogiczny interes jaki ubił wcześniej Recep Erdogan zatrzymując na swoim terytorium falę imigrantów. Chcąc upiec dwie pieczenie na jednym ogniu postanowił też dopiec Polsce, choć nie spodziewał się - co osobiście mnie dziwi - takiego oporu z naszej strony. Mówię, że mnie to dziwi, gdyż od wielu lat wschodnia polityka Polski również jest mocno agresywna i tak zdecydowaną reakcję szczególnie ze strony obecnie rządzącej partii można było przewidzieć. Odbiegając trochę od grzechów Białorusi i Rosji właśnie na naszej polityce wschodniej chciałbym się skupić.
W latach 90-tych po formalnym wyrwaniu się ze szponów Związku Radzieckiego skręciliśmy ostro na Zachód. Więcej, postanowiliśmy nie oglądać się za siebie, paląc mosty w kontaktach ze wschodem. Dzisiejszy konflikt jest tego pokłosiem. W poprzednim artykule „Czarne chmury przywołują historię…” poruszyłem kwestię jednakowo szkodliwych: bezkrytycznego euroentuzjazmu z lewej jak i wrogości do Rosji (a co za tym idzie do Białorusi) z prawej strony polskiej sceny politycznej. Kolejne rządy, nakierowane na umacnianie sojuszy z światem Zachodnim (UE, NATO) praktycznie zamroziły stosunki dyplomatyczne tą częścią świata (szczególnie z Rosją) ograniczając się jedynie do rozwiązywania kwestii spornych, często prezentując otwarcie wrogie nastawienie (na co oczywiście druga strona latami pracowała). Nie mam za złe polskim władzom twardego stanowiska w sprawie domagania się rozliczenia zbrodni komunistycznych, natomiast środki jakimi próbowano wymóc na Rosji przyznanie się do winy były nieskuteczne (przede wszystkim nie szukano czynnie mocnego wsparcia międzynarodowego, które – co należy zaznaczyć - w kwestii potępiania komunizmu na równi z faszyzmem, niełatwo znaleźć) i szkodliwe dla naszych świeżo zabliźnionych stosunków. Przykładem może być embargo nałożone na polskie mięso, warzywa i owoce, które uderzyło w rodzimych producentów żywności. Wprawdzie ten kryzys został zażegnany, zaraz jednak pojawił się następny. Choć w 2010 roku Rosyjska Duma uznała zdarzenia z Katynia jako zbrodnię stalinowską, to katastrofa smoleńska, przyćmiła to wydarzenie grzebiąc kolejny raz możliwość poprawy stosunków między obydwoma krajami, szczególnie ze względu na konfrontacyjną politykę PIS w tej materii.
Jak prowadzić politykę zagraniczną mimo braku sympatii do Rosji możemy uczyć się od naszych pragmatycznych sojuszników z UE, którzy niezależnie od różnic poglądów i historycznych waśni utrzymują znacznie lepsze relacje z Prezydentem Rosji Władimirem Putinem niż by na to wyglądało (Niemcy – w najlepsze budują rurociąg Nord Stream II, Francja otwarcie sympatyzuje z Rosją, nie mówiąc o Włochach trzeciej gospodarce UE, które są rzecznikiem Rosji w Europie Zachodniej. My z kolei od wielu lat mimo braku argumentów militarno-gospodarczych samotnie stawiamy się w roli strażnika Europy przed czartem ze wschodu, nie mając z tego tytułu żadnego zysku – przypomnę tylko ostre reakcje i angażowanie się polskich władz w kwestie konfliktu Rosji z Gruzją w 2008 roku, aneksję przez Rosję Krymu w 2014 czy w protesty opozycji na Białorusi w 2020. Z jednej strony UE dopinguje nas w prowadzeniu takich akcji zaczepnych (których konsekwencje ponosi w pierwszej kolejności Polska ze względu na nasze położenie geopolityczne, czego przykład mamy dzisiaj) z drugiej za naszymi plecami porozumiewa się z Rosją. Przykładem może poparcie w 2008 roku przez Polskę projektu wstąpienia do Ukrainy i Gruzji NATO, czemu sprzeciwiły się Francja i Niemcy.
Nie chcę się stawiać się w roli obrońcy Rosji (gdyż wiele jej działań potępiam), wskazuję tylko na brak konsekwencji naszych rządów – z Ukrainą również mamy niezamknięte sprawy, choćby temat ludobójstwa naszych obywateli na Wołyniu w trakcie II wojny światowej, do czasu których rozwiązania nasze zaangażowanie w wewnętrzne problemy Ukrainy winno być znikome, tak jednak nie jest. Dochodzi więc do absurdalnych sytuacji jak w 2013 roku podczas - czynnie wspieranych przez polskich polityków - protestów na Majdanie, gdzie roiło się od Ukraińców wznoszących portrety mordercy Polaków Bandery). Podobną niekonsekwencję prezentujemy w kwestii Niemiec. Patrząc z boku wygląda to tak jakbyśmy zapomnieli im winy, licząc na zysk z nowej przyjaźni (nie próbując porównywać okrucieństwa i terroru stosowanych przez obu okupantów Polski, Niemcy wyrządzili nam wielokrotnie większe straty ludzkie i materialne, za które ciągle nie zapłacili, choć to głównie zbrodnie komunistyczne uznaje się za nierozliczone).
Jak więc wybrnąć z tej sytuacji? Dla własnych korzyści musimy zadbać o poprawne relacje ze wszystkimi sąsiadami, nie tylko z tymi z Zachodu. Niezależnie od tego jak zakończy się konflikt na granicy musimy zasiąść do stołu z Białorusią, a przede wszystkim z Rosją (więcej, nie powinniśmy czekać do jego zakończenia). Nawet w trakcie wojny nie zarzuca się prowadzenia negocjacji i stosunków dyplomatycznych (dziś polscy politycy strzępią języki w mediach, a z Łukaszenką i Putinem kontaktują się przez Merkel i Macrona niejako pokazując swoje miejsce w szeregu). Czas najwyższy zacząć działać w kierunku rozliczenia i zagrzebania starych urazów. Odbudowanie stosunków polityczno-gospodarczych ze wschodem może przynieść Polsce wymierne korzyści wzmacniając naszą pozycję w regionie i dzięki poszerzeniu wachlarza partnerów zmniejszyć naszą zależność od UE. Oczywiście efekty wyciągnięcia ręki w stosunku do Rosji i Białorusi mogą być mizerne (trzeba uważać by tej ręki nie stracić) jednak przy naszej obecnej pozycji negocjacyjnej widzę w takim działaniu więcej korzyści niż zagrożeń. Dla uregulowania kwestii bezpieczeństwa i handlu (jeśli chodzi o Białoruś, pilną choć niełatwą kwestią do załatwienia jest powstrzymanie represji w stosunku do mniejszości polskiej) argumentem z naszej strony może być podobne stanowisko w sprawie kryzysu wartości niszczącego UE, jakie prezentuje Władimir Putin - mimo swojej wielokulturowości Rosja opiera się przenikaniu na wschód zepsuciu ideologicznemu jakie rozwija się już nie tylko na zachodzie Europy (Prezydent Rosji odniósł się do tej kwestii w niedawnym wystąpieniu - do obejrzenia poniżej, niestety na razie po angielsku).
Aby myśleć o rozwiązaniu
któregokolwiek problemu sygnalizowanego tutaj musimy przestać traktować Rosję
jako ucieleśnienie poprzedniego systemu i zacząć traktować jak partnera do rozmów, jednocześnie potępiając aparat terroru z poprzedniej epoki. Świadomie odnoszę się tutaj głównie do Rosji, gdyż droga do
rozwiązania sporów Warszawy i Mińska (które nie mają tak głębokiego tła
emocjonalnego) niezmiennie wiedzie przez
Moskwę, wiec rozmowy trzeba zacząć w stolicy Rosji.
Komentarze
Prześlij komentarz